Noc w Piranie była zdecydowanie najcieplejsza. Lokalizacja campingu w Lucii jest naprawdę super. Dostęp do morza kilka metrów od namiotu. Rozwiesiliśmy hamaczek i posiedzieliśmy przy lokalnym winie.
Z rana ruszyliśmy piechota w stronę Piranu. Jest to jakaś godzina drogi, niestety pod górę. Sam Piran, przepiękny. Obowiązuje tam zakaz wjazdu ciężarówek i camperów. Niektórzy mówią że to Słoweńska Wenecja, zdecydowanie się z tym nie zgadzam bo jest tu bardziej klimatycznie. Architektura zbliżona do włoskiej, wąskie uliczki okiennice, super klimacik. Na miejscu posiedzieliśmy w kawiarni gdzie wypiliśmy kawkę. Po spacerze, poszliśmy do Baru Cantyna na słynne smażone sardynki i smażone kalmary. Pierwszy raz to jadłe i było całkiem całkiem. Powrót z Piranu na camping.. Ja z Jarkiem pojechaliśmy autobusem a dziewczyny znów spacerkiem. Korzystając z chwilio wolnego znaleźliśmy wreszcie coś względnie taniego i smacznego – Plaskawice i Cevapcici.
Przed opuszczeniem campingu z Kasią rozpoczelismy sezon kąpieli morskich. Adriatyk nawet w maju jest dużo cieplejszy niż Bałtyk ale nadal było to zbliżone do morsowania.
Kolejnym celem naszej podróży była Lublana, stolica Słowenii. Jest to już miejsce, które odwiedzamy wracając do Polski. Miasto jest duże ale przy tym bardzo zadbane. Spory obszar starego miasta wypełniony klimatycznymi knajpami pełnymi ludzi. Wszystko wzdłuż rzeki u podnóża zamku w Lublana. Naprawdę piękne okolica, którą warto zobaczyć. Na kolacje zabraliśmy dziewczyny na Plaskawice żeby wiedziały co stracił. Nocleg na campingu w Lublana, gdzie o dziwo można było trochę ponegocjować cenę, chociaż i tak była najwyższa z dotychczasowych.