Rano kolejna niespodzianka. Po otwarciu zabunkrowanych drzwi samochodów naszym oczom ukazała się piękna dolina. Wokół było kilka jurt pasterzy. Rozproszone stada koni i kóz pasły się wzdłuż strumienia. Widok niczym kadr wyciągnięty z bajki. UAZ jak zwykle nie zawiódł w doborze miejsca postoju.
Przed ruszeniem w dalszą podróż zdecydowaliśmy się na zwiedzenie okolicy. Zostaliśmy ugoszczeni przez małżeństwo pasterzy w jednej z okolicznych jurt. Tuż po wejściu podano nam kumys- lokalne „lekarstwo” (a przynajmniej tak nam powiedziano). Napój wydobywany z wielkiej beczki wyglądał trochę jak polskie zsiadłe mleko za to smakiem przypominał sfermentowany oscypek w płynie z aromatem końskiego zadka. Nie wszystkim przypadł do gustu, ale kultura nakazuje wypić co najmniej połowę podanego napoju, inaczej można obrazić gospodarzy (jak mus to mus-do dna!) Po rozmowie naszym ulubionym językiem migowo-polsko-ruskim małżeństwo pokazało nam swoje gospodarstwo, a pani gospodyni zademonstrowała i nawet pozwoliła wydoić klacz. Później wsadzili nas na konie i puścili wolno abyśmy sami mogli pozwiedzać okolice i posmakować tutejszych obyczajów. W czasie kiedy jedni jeździli na koniach inni słuchali opowieści. Kirgijczycy okazali się niesamowicie przyjaznymi ludźmi, których opowiadania (pomimo naszej kiepskiej znajomości języka) były naprawę fascynujące. Mówili nam o sobie i o swoich zwyczajach. Jurty budowane z drewna obijali owczą wełną, która przypominała gruby filc. Każdy element budulcowy miał swoją własną nazwę, a u zwieńczenia dachu było coś na kształt pokrywy, na której była…bateria słoneczna! Idealne połączenia tradycji i nowoczesności. Trafiliśmy akurat w okres kiedy pasterze wyprowadzają się w góry w celu wypasu zwierząt, trwa to około pięciu miesięcy w roku. W okresie zimowym wracają do niżej położonych pobliskich miasteczek i wsi. Dzieciaki do 15 roku życia idą wtedy do szkoły, a rodzice zajmują się zwierzętami w zagrodach oraz obróbką skór i mięsa. Jedną z anegdotek było to, że w Kirgistanie co jakiś czas goszczą na wakacjach gwiazdy Hollywoodu – Sylvester Stalone, Meryl Streep czy Whitney Houston, a Jackie Chan co roku spędza wakacje nad Issyk Kuul. Po gościnie u Kirgijczyków wróciliśmy do naszych UAZów. W ramach odmiany padł pomysł żeby ruszyć na szczyt pobliskiej góry (jednej z tych, które tworzyły malowniczy krajobraz). Nie wszyscy dali radę dotrzeć na szczyt gdyż „pobliska góra” okazała się mieć 3772 m n.p.m!!! Zdobycie jej nie było takie proste jak wcześniej przypuszczaliśmy, szczególnie, że podejście było bardzo strome i kamieniste, a o wytyczonej ścieżce można było pomarzyć. Wybraliśmy się na trekking bez żadnego przygotowania, ale widok z góry był wart każdego wysiłku. Późnym popołudniem, zmęczeni jak konie po westernie, ruszyliśmy dalej w drogę. Okazało się, że podjazd, na który wjeżdżaliśmy ma 3326m! Jest to najwyższy punkt na jaki udało nam się dotychczas wjechać!!! Na tablicy z wysokością znaleźliśmy wlepkę naszego znajomego Arkadego Fidlera. Dołożyliśmy tam naszą i dalej ruszyliśmy w drogę na Biszkek. Wieczór i noc spędziliśmy w Mountain Hostel, jedynym zalążku cywilizacji w usianych serpentynami górach.