Od rana ruszyliśmy do warsztatu. Niby prosta rzecz złożyć silnik jak wszystko przygotowane, niestety to silnik w którym nasi i nie nasi już byli, a Jarek nie potrafi po prostu złożyć – ma być dobrze.
Po walce z za długimi popychaczami i innymi dziwnymi patentami rodem ze stodoły pod Czelabińskiem o godzinie 22:47 udało się pierwszy raz odpalić silnik. Bardzo szybko zyskał przydomek młockarnia ze względu na dźwięki jakie wydawał. Od śniadania praktycznie nic nie jedliśmy. Próbowaliśmy zamówić coś do zjedzenia, ale że nazwy ulic w Biszkeku zostały znowelizowane to nikt tak na prawdę nie wie gdzie co teraz jest. Poszedłem do grupki mężczyzna stojącej nieopodal bramy naszego warsztatu i poprosiłem o zamówienie pizzy. Jeden z nich zapytał sie czy to my jesteśmy tymi polakami na uazach, którym się silnik zepsuł? Nasze kontakty szukające dla nas ratunku obdzwoniły chyba wszystkich, a mężczyzna, który pytał okazał się wujkiem Asel, która nam pomagała. Jedzenia niestety nie udało nam się zamówić ale z ratunkiem przyszła nam wspomniana wcześniej Asel, która o 22:30 przywiozła nam pizze do warsztatu. Najedzeni, z uruchomionym silnikiem. możemy się zbierać. 2 godziny zbierania i sprzątania i około 00:30 dotarliśmy do hotelu gdzie czekała na nas reszta z rzeczami. Niestety Pani mająca nocny dyżur nie była zbyt miła i nie pozwoliła nam się wykąpać, ale nie to było najważniejsze – ważne że udało nam się ruszyć w drogę do domu.