Była to pierwsza zimna noc. Spaliśmy gdzieś w górach przy trasie M41. Poranny widok z namiotu na prawdę powodował uśmiech na twarzy ale było to nic w porównaniu z tym co czekało nas kilkanaście kilometrów dalej. Dobrym pomysłem było zostać tam na noc, ponieważ zakładaliśmy ze droga do Chorog jest asfaltowa, nic bardziej mylnego.
400 km szutrów, podjazdów i dziur. Na szczęście trud drogi rekompensują niesamowite widoki a to dopiero początek. Przejeżdżając przez trakt mijamy wioski i wioseczki w których witają nas miejscowi. Nie ma większego problemu z dostępem do sklepów czy paliwa. Na jednym z podjazdów spotkaliśmy trzy młode, piękne francuski, które na rowerach przemierzają Pamir – Szacunek dziewczyny! Udało nam się wdrapać na przełęcz na wysokości 3252,8 m.n.p. i jak na razie to najwyższy punkt na jaki wdrapał się nasz osiołek.. tak tak osiołek. Z racji prędkości i dynamiki nasza buchanka zyskała przydomek osiołek jak w książce Stasiuka. Części naszej trasy przebiegała przez przygraniczne pola minowe, na których pasły się owce. Ale jakoś żadna nie chciała się rozerwać 😉 Wieczorem dotarliśmy do miejscowości Kalakihum, około 200km od Chorog. Więcej na prawdę się nie dało. Kilka kilometrów wcześniej na ostatnim posterunku policji zabraliśmy na stopa lokalesa, który zaprosił nas na herbatę, Okazało sie ze jest to wykwintna kolacja z herbata, lokales okazał się weterynarzem, który ma 7 dzieci i 11 wnucząt. Ciężko było odróżnić wnuczki od dzieci 😉 po pysznej kolacji zaproponował nam nocleg, ale nie śmialiśmy przyjąć aż tyle za zwykłe podwiezienie. Cofnęliśmy się kawałek do hoteliku położonego trochę powyżej miasta. Po negocjacji ceny zostaliśmy. Inexpensive Hotel Zing w Badakshan. Siedzimy na balkonie, wsłuchując się w szum potok, płynącego poniżej i rozmawiamy Tadżykistanie i Pamirze z przemiłą Panią z Czerwonego Półksiężyca, która opiekuje się tym regionem. Kolejny magiczny wieczór.