Kolejny niezwykły poranek. Po pierwsze- po otwarciu drzwi naszego domku ukazała się piękna panorama gór Tien-shan. Po drugie- noc spędzona w normalnym łóżku była spełnieniem dwutygodniowych marzeń. A po trzecie- wreszcie normalny prysznic! Prawie normalny bo ciepłej wody starczyło tylko na jedną osobę. Ruszyliśmy dalej na Biszkek. Droga do stolicy Kirgistanu prowadziła przez góry i góreczki. Długie podjazdy wykańczały powoli silniki UAZów, a niebezpieczne zjazdy wymagały częstych postojów na chłodzenie hamulców. Kiedy wreszcie zjechaliśmy w dół doliny, droga biegła wzdłuż krystalicznego strumienia pomiędzy górami liczącymi po 4 tysiące metrów. Widok zapierał dech w piersiach. Przedmieścia Biszkeku zaczęły się już ponad 40km przed miastem. Było to zupełnie coś innego, niż to co widzieliśmy dotychczas w Kirgistanie. Ulice były zatłoczone, a na poboczach stało pełno samochodów, próbujących się włączyć do ruchu (niekoniecznie w bezpieczny sposób). Pasów było tyle ile zmieściło się samochodów, czasem 2, a czasem nawet 5, wszystko było kwestą fantazji kierującego. Przedmieścia Biszkeku to przede wszystkim ogromna giełda samochodowa, przypominająca wystawę starych samochodów. Najnowsze auta jakie można było tam nabyć miały jakieś 15 lat. Za giełdą znajdowała się dzielnica mechaników. Każdy budynek, był warsztatem samochodowym, a pracownicy każdego z nich mieli pełne ręce roboty. Niektóre warsztaty wyglądały prawie jak te, do których jesteśmy przyzwyczajeni, jednak większość to po prostu kawałek betonu z narzędziami. Na końcu ulicy znajdował się targ, na którym zakupiliśmy potrzebne części do UAZa. Mieli dosłownie wszystko i to od ręki w 100% oryginalne (nawet w Polsce nie udałoby się tak szybko tego załatwić!). Na ulicach Biszkeku miało się wrażenie, że jest to zupełnie inny świat niż prowincja. Pojawiali się ludzie o białej skórze, zarówno lokalni jak i turyści. W samym sercu miasta, pomiędzy budynkami rodem z socrealizmu znajdowało się centrum handlowe. Wyglądało dość europejsko, z tym wyjątkiem że nie było klimatyzacji (albo po prostu nie była w stanie przerobić tej temperatury). Każde z pięter miało inny rodzaj asortymentu: elektronika, ciuchy, biżuteria i kosmetyki, a na samej górze pamiątki i starocie z czasów ZSRR i nie tylko. Miłośnik tego rodzaju rzeczy mógłby tam stracić majątek (kieszonkowa srebrna Omega za 650 dolarów!). Po zakupach udaliśmy się na ostatni posiłek w Kirgistanie. Pyszne mięso baranie podawane w europejskich standardach podniosło morale wszystkich uczestników wyprawy. Czas wyruszyć w drogę powrotną do Polski… Przejście graniczne było położone naprawdę blisko miasta, a w kolejce stała duża ilość pieszych. W pewnym momencie podeszła do nas rodzina i powitała nas w naszym ojczystym języku. Wywołało to u nas niemałe zdziwienie. 6000 km od domu, w milionowym mieście spotkaliśmy Polaków! Okazało się, że jest to przemiłe małżeństwo z Nowego Sącza, które przyjechało na okres próbny do pracy w mieście Almaty w Kazachstanie. Opowiedzieli nam o życiu i pracy z Kazachami oraz o realiach mieszkania w tym dziwnym kraju. Ich zdziwienie było duże gdy usłyszeli, że udało nam się dotrzeć tak daleko bez znajomości języka rosyjskiego (można? można!). Ich obecność na kirgisko – kazaskiej granicy spowodowana była zakończeniem 30-to dniowej wizy i musieli opuścić Kazachstan na minimum 12 godzin. Niestety zostaliśmy rozdzieleni, pogranicznicy ich rozpoznali i zaprowadzili na „osobistą rewizję”. Takie działania nie do końca są legalne przez co musieli uiścić „zwyczajową” opłatę graniczną. Za granicą mały serwis UAZów i w drogę. Przed nami prawie 3000km po stepach Kazachstanu.