Pobudka skoro świt i serwis UAZa. Oczywiście nie obyło się bez samochodowych kaprysów więc konieczny był kolejny (ale mały) shopping w mieście. Przy kolejnym serwisie okazało się, że nie obędzie się bez pomocy lokalnego „usuwacza ciąż”(złotej rączki).
Pojechaliśmy do naszych znajomych od drewna i fasoli i zapytaliśmy gdzie takiego znajdziemy. Polecił nam iść coś zjeść podczas kiedy on sam sprowadził spawarkę z operatorem. Poszliśmy na obiad do najlepszej knajpy w mieście, z polecenia zamówiliśmy baraninę. Mięso dobre, podawane na gorącym kamieniu, jeszcze skwierczące i bardzo, bardzo tłuste. Okazało się wcale nie takie tanie jak przypuszczaliśmy, ale nie ma się co dziwić- w końcu najlepsza knajpa, prawie ekskluzywna i miała aż 3 gwiazdki sanepidu w kategorii czystości. Wróciliśmy do naszego znajomego, który już zdążył załatwić spawarkę. Szybka akcja zamieniła się w potrójną awarię. Udało się wszystko pospawać, ale okazało się, że zmieniło się położenie wiatraka i przy pierwszym odpaleniu odpadły wszystkie łopatki. Ruszyliśmy na kolejne zakupy i na szczęście udało się znaleźć dokładnie taki wiatrak jak potrzebujemy. Z racji później pory zdecydowaliśmy się zaryzykować i ruszyć w drogę bez wiatraka. Po kilku kilometrach padła decyzja o zdjęciu maski i dalszą drogę kontynuowaliśmy z gołym silnikiem. Kilkadziesiąt kilometrów później na jednym z podjazdów UAZ zdecydowanie się zbuntował i jak zawsze zadecydował o rozbiciu obozu. Noc była bardzo zimna, do tego stopnia, że spędziliśmy ją w autach.