Znaleźliśmy tubylca, który powiedział, że zabierze nas by pokazać opuszczone kutry na wyschniętej części jeziora, dla nas była to atrakcja „must see” więc opory były niewielkie, problemem była tylko godzina wyjazdu- jeśli mielibyśmy zdążyć przed wschodem słońca musieliśmy wyruszyć o 3:00. Z racji imprezy i braku kierowców, za kierownicą jednego z aut usiadł „lokales”. Do drugiego auta wsadził swojego kolegę, jako pasażera, w sumie do tej pory nie wiemy, po co. Wiedząc, że jedziemy w głęboką pustynie, odciążyliśmy uazy maksymalnie zostawiając wszystko co niepotrzebne w hotelu. No to w drogę.. Mieliśmy do przejechania około 80 km przez pustynie. Droga okazała się najgorszą, jaką mieliśmy dotychczas do pokonania. „Adin meter dziura” to pikuś przy tym co widzieliśmy. Przejechanie 60km zajęło nam chyba z 5 godzin. Dotarliśmy do osady pośrodku niczego, głównie zajmującej się hodowlą wielbłądów. Mieliśmy do pokonania podobno 5km do celu… potem znów 5 km i znów 5 km i cierpliwość nam sie skończyła. Zatrzymaliśmy się by zasięgnąć języka u geologów na pustyni. Powiedzieli, że kutry zostały rozebrane i usunięte kilka lat temu. Wywołało to w nas niemałą złość i rozgoryczenie bo zmarnowaliśmy pół dnia na przejażdzkę po pustyni po beznadziejnych drogach, zamiast wykorzystać to na regenerację sił. Wróciliśmy do hotelu, szybki serwis, pranie, pakowanie i na uazy. Kolejne non stop tym razem już do granicy z Kirgistanem, a może i dalej.